Święto Niepodległości to jeden z tych dni w roku, gdy biało-czerwone flagi powiewają szczególnie dumnie, a w sercach Polaków budzi się poczucie narodowej dumy i wdzięczności dla tych, którzy 106 lat temu wywalczyli nam wolność. To dzień, w którym powinniśmy z należytą czcią i godnością oddać hołd bohaterom narodowym. I trzeba przyznać, że mysłowiczanie stanęli na wysokości zadania – szkoda tylko, że nie można tego samego powiedzieć o organizatorach uroczystości.
Bo oto kolejny 11 listopada w Mysłowicach przeszedł do historii. Dosłownie i w przenośni. Mieszkańcy, którzy licznie przybyli pod kościół Najświętszego Serca Pana Jezusa, po raz kolejny udowodnili, że patriotyzm w naszym mieście ma się dobrze – przynajmniej ten oddolny. Szczególne wyrazy uznania należą się młodzieży, która mimo organizacyjnego chaosu, dzielnie trwała przy swoich sztandarach.
Tegoroczne obchody można by nazwać spektaklem w trzech aktach, choć określenie „spektakl” jest tu mocno na wyrost. Pierwszy akt rozegrał się w kościele, gdzie najwyraźniej organizatorzy uznali, że poczty sztandarowe to takie samograje, które same się ustawią, a kościół jest z gumy. Gdyby nie pomoc radnej Doroty Konieczny-Simela, młodzież ze sztandarami pewnie nadal zastanawiała by się, gdzie to ma się zmieścić?
Akt drugi, czyli przemarsz spod kościoła pod pomnik kardynała Hlonda, przypominał bardziej spontaniczną wędrówkę ludów niż oficjalną uroczystość państwową. Choć trzeba oddać sprawiedliwość – przedstawiciele służb mundurowych, szkół i mieszkańcy, którzy mimo wszystko wzięli udział w tym osobliwym „marszu”, pokazali, że potrafią zachować powagę sytuacji nawet w tak kuriozalnych okolicznościach. Gdzie w tym wszystkim orkiestra dęta KWK „Mysłowice-Wesoła”? Owszem, była, ale jakby nieobecna w przemarszu. Tradycja? A po co komu tradycja w mieście, które ledwo wiąże koniec z końcem?
Akt trzeci na Promenadzie był już tylko formalnym dopełnieniem tego osobliwego widowiska. Podniesiono flagę, złożono kwiaty pod tablicą upamiętniającą ofiary niemieckiego więzienia Rosengarten i komunistycznego obozu pracy. Moment zadumy i refleksji nad tragiczną historią naszego narodu został zachowany – i za to należą się słowa uznania dla wszystkich obecnych, którzy mimo organizacyjnej mizerii, potrafili nadać tej chwili należytą godność.
Rozumiem, że kasa miejska świeci pustkami. Rozumiem, że trzeba oszczędzać. Ale może zamiast wydawać pieniądze na kolejne propagandowe materiały, warto byłoby zainwestować w godne uczczenie narodowych świąt? Bo odkąd rządy w mieście sprawuje prezydent Wójtowicz, tradycja staje się pojęciem coraz bardziej abstrakcyjnym. I nie dotyczy to tylko 11 listopada – wystarczy przypomnieć sobie, jak wyglądały ostatnie obchody Święta Konstytucji 3 Maja.
Na szczęście prawdziwy patriotyzm nie zależy od sprawności organizatorów czy zasobności miejskiej kasy. Widać to było po mieszkańcach Mysłowic, którzy mimo wszystko przyszli, by wspólnie świętować ten wyjątkowy dzień. To właśnie ich obecność, ich zaangażowanie i szacunek dla narodowych wartości pokazują, że duch patriotyzmu w naszym mieście wciąż żyje – nawet jeśli władze miasta zdają się o nim zapominać.
Pozostaje mieć nadzieję, że w przyszłym roku władze miasta przypomną sobie, że patriotyzm to nie tylko flagi wywieszone na budynkach urzędów, ale przede wszystkim szacunek dla tradycji i dbałość o godną oprawę narodowych świąt. Chyba że do tego czasu całkowicie zapomnimy, jak powinny wyglądać prawdziwe uroczystości patriotyczne w Mysłowicach.
A swoją drogą, może warto rozważyć zorganizowanie warsztatów z robienia kotylionów dla urzędników miejskich? Bo najwyraźniej ta trudna sztuka również odchodzi w zapomnienie.
jb